"Diabeł..." to trzeci film w którym oglądałem Anne Hathaway. Pozostałe to "Havoc" i "Tajemnica..." (dlaczego w ojczyźnie "Wirującego seksu" pozostała nazwa tej piekielnej góry, przez co moje próby wymówienia tytułu kończą się katastrofą). Przy całej sympatii jakiej nabrałem dla Anne po pierwszych filmach, to w "Diable..." coś przeszkadza. Chyba na siłę próbowano z niej zrobić brzydkie kaczątko. W tym filmie bardziej podobała mi się Emily Blunt. Stanley Tucci też świetnie pasował. W sumie 7/10.
Anne Hathaway to totalna porażka, szkoda że jednak nie zgrała tej roli Rachel McAdams, to byłby zupełnie inny film...ehh. W co by się nie ubrała to wyglądała przeokropnie, nic jej nie uratowało, aż się patrzyć nie chciało i do tego te żałosne miny sieroty. Pasowała do tej roli przysłowiowy słoń do składu porcelany. To drugi z obejrzanych przeze mnie filmów w którym grała tragicznie. Pamiętam jej beznadziejną rolę z Alicji w krainie czarów. Mi również najbardziej podobała się Emily Blunt, szacunek, a Stanley Tucci również zagrał całkiem fajną rólkę. Chociaż bym chciała, to przez Anne Hathaway nie mogę dać wyższej oceny i tak gruuuubo zawyżyłam.