Film jako taki jest całkiem całkiem. Ogląda się przyjemnie, nie jest jakoś ani szczególnie płytki, ani szczególnie głeboki, pierwszorzędni aktorzy... ale
największą zaletą tego filmy była Meryl Streep. Uwielbiam ją jako aktorkę, ale w "Pradzie", będąc Mirandą, ma tak niesamowitą manierę, tyle wdzięku i
klasy... Cała moja uwaga była skupiona tylko i wyłącznie na Mirandzie. Na tej pozornie zimnej, nieczułej kobiecie i mam dreszcze w ostatniej sekundzie,
kiedy to sama do siebie się usmiecha.
Film skończył się jakieś 10 min temu, a ja dalej mam przed oczami Meryl z odkrytymi ramionami, z futrem na ramionach, w kocich okularach na nosie,
wychodzącą z samochodu. Można się zakochać; jest w czym.